*Oczami Cherry*
Wypadliśmy z pociągu najszybciej jak się dało. Cały czas ciągnęłam Lou za rękę. Jakieś dziewczyny w pociągu chyba go rozpoznały. Poszliśmy szybko na przystanek autobusowy. Mieliśmy szczęście bo właśnie nadjechał autobus numer 3A. Wsiedliśmy do niego. Nie był bardzo zatłoczony, jednak miejsc siedzących już nie było.
- Piękny ten wasz... Jak się wymawia nazwę tego miasta?
- Sochaczew.
- Sochłacze.
- Sochaczew!
- Inaczej tego nie wymówię! Jestem Brytyjczykiem! Musimy tu kiedyś wszyscy razem przyjechać.
- Ale przecież to taka wiocha, że...
- Co z tego? Skoro mieszka tu miłość mojego życia, przyjadę tu.
- Okay, jak chcesz.
Resztę drogi nie odzywaliśmy się do siebie. Widziałam, że Louis nie mógł już ustać w miejscu. Bardzo kochał Madzię i to było widać. Gdy dojechaliśmy do ostatniego przystanku, czyli Energomontażu, gdzie wysiedliśmy, pociągnęłam go za rękę przez pole, co było najszybszą drogą dojścia do naszego osiedla. Nagle pojawiły się na naszej drodze dwa psy, które od zawsze pilnowały domu państwa Nowak. Gdy ktoś za bardzo się do nich zbliżył próbowały go ugryźć i gonić. Nie zdążyłam ostrzec przed nimi Lou. Przeszedł koło nich za blisko, a one rzuciły się na niego. Zaczął uciekać, a ja śmiałam się wniebogłosy. Tyle krzyku Tommo narobił, że chyba wszyscy na osiedlu go słyszeli.
*Oczami Magdy*
Usłyszałam głos bardzo podobny do głosu Lou tuż za oknem. Nieee... Musiało mi się przesłyszeć. Tak bardzo za nim tęsknie, ale boję się wrócić do Londynu. Przez ten wypadek Zuzy wszystko się zmieniło. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam chłopaka uciekającego przed psami państwa Nowaków. Wredne psiska. Za drzewem stała jakaś dziewczyna. Zaraz zaraz... PRZECIEŻ TOŻ TO CHERRY! A ten chłopak? O Boże... TO LOU!
*Oczami Zuzy*
- Harry, na prawdę wybaczyłam ci już. - Powiedziałam do niego gdy po raz setny już mnie przepraszał. Mój stan z dnia na dzień był coraz lepszy. Za kilka dni powinni mnie wypisać ze szpitala. Hazza cały czas jest tu ze mną i się mną opiekuje.
- Dobrze, dobrze... Ale ja nigdy nie wybaczę sobie tego co ci zrobiłem... Chcesz coś do jedzenia?
- Hazza! Faszerujesz mnie żarciem od kilku godzin! Zaraz piękne! Lepiej ty coś zjedz... Podobno nie jadłeś od wielu dni...
- Nie jestem głodny.
- Oh... A mogłabym cię prosić, abyś przyniósł mi rosół?
- Po co ci rosół?
- Zobaczysz. No idź po niego.
- Dobra. - Mruknął pod nosem i poszedł do szpitalnego bufetu. Nie było go tak z dziesięć minut.
- Nie mieli rosołu, więc wziąłem moją ulubioną, ogórkową.
- To jeszcze lepiej. Daj mi ten talerz i siadaj na moim łóżku.
Chłopak zrobił to o co go prosiłam. Jak się martwi jest taki słodki. Nabrałam zupę na łyżkę i powiedziałam:
- Otwórz buzię.
Zrobił to co kazałam. Podmuchałam na łyżkę, bo zupa była gorąca i włożyłam mu ją do buzi. Karmiłam go tak puki nie zjadł całego talerza.
----------------------------------------------------------
Przepraszam, że dawno nic nie było, ale tak szczerze to nie chce mi się nic pisać xD
Jeśli chcecie być informowani o nowych rozdziałach zostawcie swój Twitter :)
Następny rozdział jak będzie minimum 15 KOMENTARZY!
Pozdrawiam bejbsy xoxox